Moja przygoda z plywaniem Wojtek Stańczyk
Pływanie zaczyna dawać radość gdy rytmicznie i bezwysiłkowo przemierzasz kolejne długości basenu, ale prawdziwej wartości nabiera, gdy spokojnym, miarowym ruchem pokonujesz wzburzone wody wielkiego akwenu.
Miałem zaledwie kilka lat, kiedy mój tata po raz pierwszy zaprowadził mnie na basen. Mimo tego, że uwielbiałem basenowe zjeżdżalnie, piłkę wodną i przeróżne wodne zabawy ,to perspektywa wejście na głęboką wodę zawsze budziła we mnie lęk. Dopiero w wieku 11 lat, po opanowaniu podstawowych umiejętności pływackich, trafiłem do lokalnej szkółki pływania. Po roku doszkalania swojej techniki awansowałem do sekcji pływackiej, której zajęcia odbywały się 5 razy w tygodniu. Zaczął się okres katorżniczej pracy. Pływaliśmy coraz więcej i coraz szybciej. Łapki, płetwy, deski, pullbuoy-e i testery tętna, to sprzęt, który towarzyszył nam niemal codziennie i z treningu na trening darzyliśmy go mniejszą sympatią.
Staraliśmy się przemieszczać w wodzie jak najszybciej, nie zwracając wiele uwagi na technikę i ergonomię naszego pływania. Zaczęło przekształcać się ono w rutynę. Nie myśleliśmy o jakości ruchu, ważna była tylko ilość pokonywanych długości i szybkość z jaką to robimy. Po treningu cieszyłem się z jego końca i martwiłem, że jutro znowu muszę przyjść na basen…
Po jakimś czasie razem z moim tatą zaczęliśmy zastanawiać się, co zrobić, by zmienić swoje pływanie. Jak je ulepszyć, by dawało radość, a jednocześnie nadal umożliwiało rywalizację. Pewnego dnia tata przyniósł do domu książkę, której tytuł brzmiał: „Kraul metodą Total Immersion”. Na moim ówczesnym poziomie wiedzy na temat techniki pływania, zaskoczeniem było, że ktoś w ogóle jest w stanie zaoferować mi pływacką alternatywę. Myślałem wtedy, że prawdziwe pływanie polega na tym, co robiłem codziennie podczas treningu. Z mieszanymi uczuciami przystąpiłem do lektury. Moje wątpliwości rozwiały się już po pierwszych rozdziałach. Autor książki Terry Laughlin szybko przekonywał mnie do swojego sposobu patrzenia na pływanie, tym samym budząc we mnie iskierkę nadziei na zmiany. Wykonywałem ćwiczenia, które opisane były w książce wierząc, że kiedyś mój kraul będzie tak lekki i przyjemny jak opisuje Terry. Total Immersion zainteresował mnie i tatę na tyle, że postanowiliśmy zaprosić pana Pawła Lewickiego ( jedynego wówczas trenera TI w Polsce) do poprowadzenia warsztatów na naszym basenie. Wkrótce udało się je zrealizować. Na filmach zobaczyłem jak naprawdę wygląda kraul metodą Terrego Laughlina i postanowiłem na dobre zmienić swoje pływanie.
Po warsztatach, z głową pełną wiedzy zacząłem uczyć swoje mięśnie nowego ruchu. Niechlujne pływanie musiałem zmienić w sztukę, w której ważny jest każdy ruch. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy liczyć ruchy rąk, teraz wiedziałem, że ilość wykonanych rękami sekwencji określa jakość mojego stylu, a jej ograniczenie pozytywnie wpłynie na moją wydajność. Przebudowywanie mojego pływania trwało kilka miesięcy, ale mogę przysiąc, że było warto. Wkrótce zacząłem startować w maratonach pływackich. Pamiętam, że na pierwszym maratonie moja technika budziła pewne zdziwienie. W tłumie przebierających rąk dostrzec można było jedną parę, która pracowała wolniej, ruch jej trwał dłużej, a przemieszczające się za nią ciało płynęło tak szybko jak inne. W tym maratonie zająłem IV miejsce w kategorii open oraz I w swojej.
W następnym roku przyszedł czas na kolejne maratony: 3000m, 4000m 5000m pokonywałem ze zmęczeniem oraz uśmiechem na twarzy.
TI otworzyło przede mną cudowny świat rytmicznego pływania, w którym ruch nie tylko daje napęd, ale sprawia przyjemność.
Nie jestem jeszcze wodnym maratończykiem z kilkudziesięcioma startami na koncie. Nie powiem Wam jak wygrać kilkunastokilometrowy wyścig pływacki. Mogę natomiast zapewnić, że TI prowadzi do odkrycia przyjemności z pływania zarówno w przeźroczystej, czystej wodzie Waszego basenu jak i w sfalowanej, chłodnej wodzie głębokiego jeziora.