Konrad o wodach otwartych…
…I tak nastał sezon zimowy. Spędzam więcej czasu w domu, pijąc ciepłą herbatę z konfiturą (i innymi dodatkami rozgrzewającymi ;)) i wtedy to można oddać się wspomnieniom. W ten sposób mogę wrócić pamięcią do obozu pływackiego w Turcji. Pływanie w morzu na Riwierze Tureckiej to zupełnie inna kategoria doświadczeń. Przede wszystkim wolność i poczucie przestrzeni. Nie zrozumcie mnie źle, lubię pływać na basenie (nawet zimą, zwłaszcza kiedy jest mniej niż trzy osoby na tor ;)).
Jednak obóz pływacki przypomina bardziej wycieczki w Tatrach. Z plaży widzisz wyspę i do niej płyniesz – tak po prostu. Na wyspie oglądasz krajobraz z drugiej strony, od morza. Następnie z wyspy widzisz druga zatokę i do niej płyniesz. Wszędzie olśniewające i zmieniające się widoki. Wpadasz w rytm i lecisz prawie w stanie nieważkości (ta słona woda robi swoje).
Już po dwustu – trzystu metrach wszystko odpuszcza i rozluźnia się ciało i umysł. Jesteś tylko ty, woda, widoki i grupa znajomych obok ciebie. Nagle okazuje się, że czas włożony w ćwiczenia TI miał większy i głębszy sens. Płyniesz w wodzie i jest ci z tym dobrze. Jak się zmęczysz, zawsze możesz chwilę odpocząć. Po prostu bojka pod głowę i jesteś jak na hamaku. Morze delikatnie buja a ty podziwiasz, nie sufit hali basenowej, lecz piękny krajobraz gór Taurus na horyzoncie lub klify w najbliższej zatoce.
Po wyjściu z wody dopada cię ten przyjemny stan zmęczenia, rozluźnienia oraz satysfakcji połączonej z niedowierzaniem. Jak to – to ja przepłynąłem właśnie prawie dwa kilometry – ale jak ?
U mnie to pytanie było szczególnie uzasadnione, przed wyjazdem największy dystans jaki przepłynąłem w basenie czy na wodach otwartych to było 200 metrów!.
Po pierwsze większa wyporność, po drugie na wodach otwartych duże odległości jakby maleją, po trzecie i może najważniejsze, fachowy instruktaż i pomoc trenerów TI.
Nasz dzień składał się z dwóch wypraw morskich – 7.30 i 16.00 oraz ćwiczeń technicznych na basenie około 12.30. Taka organizacja dała wiele dla doskonalenia pływania. Po ćwiczeniach technicznych można było po dwóch godzinach odpoczynku wypróbować poprawki w morzu. Na wodach otwartych jest inaczej – płyniesz 200 metrów i konkretna poprawka zaczyna „wchodzić” do pamięci mięśniowej i widzisz jej efekt. Nic ci nie przeszkadza – całe morze jest Twoje.
Dla mnie największe znaczenie miały uwagi Pawła dotyczące pozycji w wodzie- punkt balansu na wysokości klatki oraz pach w pozycji dynamicznej (skate), co dało poczucie pływania prawie w stanie nieważkości.
Dłuższy dystans pozwala mięśniom się wreszcie rozluźnić – zaczynasz czuć, co jest nie tak, a z pomocą instruktora możesz nad tym popracować.
Po pływaniu…jedzenie. Wierzcie mi all inclusive na obozie pływackie naprawdę ma sens. Jednak jedzenie inaczej smakuje, jak przepłynąłeś ładny kawałek. Potem relaks, sauna, masaże i już wiesz, że jest OK.
Pogoda na przełomie września i października jest idealna. W nocy około 20 stopni – można spokojnie odpocząć, w dzień 28 – 30, woda 26 -28 stopni – bardzo komfortowo. Na samym początku pobytu, to jest pierwszej nocy był mały sztorm i morze było dość wzburzone przez jeden dzień(wtedy zostaje basen), ale potem fala opadła i można było bezpiecznie pływać.
Słońce wstaje około 6.50 a zachodzi o około 18.30.
Teraz od strony organizacyjnej. Pragnę podziękować Pawłowi, ponieważ wszystko było tak zorganizowane, żeby młody adept miał poczucie bezpieczeństwa w wodzie a jednocześnie każdego dnia następowała jakaś progresja. W czasie wypraw w morze zawsze trenerzy czuwali nad wszystkimi uczestnikami i mieli ich na oku. Paweł upewniał się co do kondycji i możliwości w trakcie pływania , raz kiedy trochę odpadłem z sił, oczywiście odeskortował mnie do brzegu.
Dla mnie to ważne – nie należę do tych osób, które lubią żyć wg zasady jakoś to będzie – morze to jednak żywioł i wymaga szacunku.
Na sam koniec refleksja. Niech się wali i pali, ale ja tam muszę wrócić!
Konrad
P.S. Pozdrawiam uczestników obozu i do zobaczenia w przyszłym roku.